czwartek, 3 października 2013

Bukiet ślubny

Na wesele jechaliśmy z jednodniowym wyprzedzeniem. Biorąc pod uwagę, że w opolskim byliśmy pierwszy raz w życiu, nie trudno wyobrazić sobie, że świeżych kwiatów nie mogliśmy kupić, ani tu, ani tam. Głowiłam się długo nad tym, jak rozwiązać ten problem. Początkowo wiązanka miała być stworzona z bibułowych różyczek. Chociaż kwiatki bardzo mi się podobały, argumenty przemawiające przeciwko tej idei były dwa. Po pierwsze, wesele odbywało się pod koniec września, a jako, że cały miesiąc lało jak z cebra, prognozy na ten dzień nie były zachęcające. Obawiałam się, że nie doniosę ich nawet do kościoła w takich warunkach. Po drugie, po nocach prześladowała mnie myśl, że coś, co pięknie ułożę w domu, po upchnięciu w ciasnej torbie podróżnej już do niczego się nie nada. Te same kwestie dotyczyły wszelkiego typu kwiatów papierowych, więc origami odpadło na starcie. W końcu, chociaż czasu miałam coraz mniej, przystanęłam nad kwiatkami materiałowymi. Co prawda nigdzie nie widziałam całego bukietu z różnego typu kwiatów, ale ze względu na kurczący się czas i kruchość materiałów zaryzykowałam z myślą, że jeśli mi się nie uda, to komu? Z Internetu ściągnęłam trzy tuziny instrukcji dotyczących wykonania materiałowych kwiatów i zabrałam się do pracy. Początkowo szło mi tak opornie, że obawiałam się, czy do Bożego Narodzenia zdążę to szyć. Z pomocą jednak przyszedł mi mój K., który, choć niejednokrotnie chciał mnie przy tym zabić, dzielnie wycinał mi kółka, paski i co tylko przychodziło mi do głowy. Praca nad wiązanką trwała ponad tydzień. Największy kryzys nadszedł dwa dni przed planowanym wyjazdem, gdy wszystkie elementy były już na wykończeniu, a okazało się, że nie mamy żadnego materiału czy nawet pomysłu, jak uformować pełen bukiet. Wówczas naprawdę spodziewałam się, że umrę śmiercią bynajmniej nie naturalną. Jednak mój K. jak zwykle z pełni świadomy i zrównoważony zabrał mnie do Castoramy, gdzie znaleźliśmy w końcu drut ogrodniczy, który mógł spełnić zadanie spoiwa. Krok po kroku udało nam się wreszcie skończyć prezent i wyjechać na wesele. A teraz mogę już przyznać, że ostatnie poprawki wykonywałam w piątek o ósmej, chociaż o dziesiątej mieliśmy już pociąg :)
Panna młoda wydawała się być zadowolona z efektu, więc nie żałuje. Zobaczcie i wy, oceńcie, tylko nie próbujcie krytykować, bo mam mordercze zapędy pod tym względem :)


Żałuje tylko, że zdjęcia musiałam robić późną nocą lub wczesnym rankiem, dlatego wyglądają tak, a nie inaczej. Wkleiłam je z myślą, o waszej szerokiej wyobraźni!
Pozdrawiam! :)

1 komentarz:

  1. Cudowny bukiet o pięknej kolorystyce :) muszę się nauczyć robić takie cuda :)

    OdpowiedzUsuń