Kolejny raz przybywam pokazać wam mój domowy ogródek. Cytrusy z tygodnia na tydzień przynoszą mi coraz więcej radości. Kilka dni temu zasłyszałam, że endorfiny można przyjmować drogą doustną, ale nie tylko. Ja co dzień rano robię to obserwując, jak moi podopieczni wspaniale sobie radzą.
Pomimo, że pestki wszystkich cytryn wysiałam do doniczek jednego popołudnia, każdego sobotniego ranka odkrywam kolejne zielone pędy. W ten weekend, ku mojemu zaskoczeniu wyrosły aż dwie nowe cytrynki.
Moje Ladies natomiast rosną jak na drożdżach. Starsza osiągnęła już prawie 7 cm, a młodsza lada chwila ją dogoni. Powoli przyzwyczajam je do suchego klimatu mieszkania (wcześniej trzymałam je w mikroklimacie stworzonym z plastikowej butelki), bo gdy wyjedziemy na urlop Wielkanocny nikt nie będzie się nimi odpowiednio zajmował, a niedługo potem czeka na nie nie lada wyzwanie - PRZEPROWADZKA!
Gorące i suche powietrze znad grzejnika nie posłużyło również mojemu zamkniętemu w klatce bluszczowi. Mając na uwadze popełnione błędy przystąpiłam do próby generalnej numer 2! Ukorzenianie pędu.
Wciąż jestem w trakcie przycinania gałązek cytrusa Princess. Zgodnie z radami miłośników cytrusów [TUTAJ] bezskutecznie próbuję ukorzenić zielone pędy. Włożenie do ziemi bez ukorzeniacza nie przynosi żadnych rezultatów. Postanowiłam więc spróbować trzymać gałązki w wodzie. A wy trzymajcie kciuki, żeby tym razem się udało!
Jeszcze jako pozytywny akcent na koniec, roślinka mojego K. Choć nigdy nie lubiłam kaktusów, postanowiłam jednak przekonać się do jednego z mroczniejszych darów natury.
Pozdrawiam z deszczowej (choć wczoraj, gdy pracowałam, jeszcze słonecznej) Rudy!
Do usłyszenia!
J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz